Kaczki są zdziwione, ale twardo usiłują pływać w tym, co aktualnie spoczywa na dnie opróżnionego stawu w parku Garbolewskiego. Od wczoraj w pobliżu zbiornika gromadzą się grupki zainteresowanych obserwatorów, amatorów małego karasia, który okazał się tu mieszkać, a także wygłodniałych przygód poszukiwaczy skarbów, wszak do czynienia mamy z ziemią historyczną, a ta, jeśli ją zmierzwić, często to i owo z historii swej odkrywa.
Co się dzieje? Park im. Ignacego Włodzimierza Garbolewskiego w Sochaczewie właśnie przechodzi swą chyba największą po wojnie renowację, rewolucję, remont. Nie są to doraźne prace pielęgnacyjne, to działania zakrojone na znacznie większą skalę i za naprawdę duże pieniądze. Bo prawie cztery miliony złotych, to mało nie jest.
Od mniej więcej wczoraj prace w naszym dziewiętnastowiecznym ogrodzie dworskim koncentrują się na stawie. Najbardziej zaniepokojone wydają się być bytujące tu na co dzień kaczki, choć zdzwionych min nie brak też na twarzach przystających tu dość tłumnie przechodniów. Firma Ziel-Bud, realizująca renowację, wybiera właśnie dno ze stawku, bo wodę już wybrała, choć o osuszeniu zbiornika mowy tu być nie może, gdyż woda wąską strugą wpływa tu na bieżąco z bliżej niekreślonych rejonów okołokolejowych (może ktoś wie, skąd dokładnie?), po czym, również w bliżej nieokreślonym kierunku wypływa.
Jednych to zdziwiło, innych nie, ale staw okazał się mieć poza kaczkami również głębszych mieszkańców. – Ryby? Są, mamy tu małego karasia przeważnie – powiedział nam jeden z pracowników. Znaleźli się nawet na nie amatorzy. Co i raz podchodzi któryś, próbując rybkę chwycić dla siebie. Ale – spokojnie, pracownicy zapewniają, że oczyszczanie stawu odbywa się w poszanowaniu wszelkich praw ekologicznych, z tego zresztą firma słynie. Jeśli karasie nawiną się na podbierak koparki, zaraz odławiane są siatkami do wiaderek, by następnie – chlup – z powrotem wrócić do stawkowej wody.
Na razie popływają po dnie, w tym, co im kanalik na bieżąco wpuści, bo prace nad ucywilizowaniem dzikiego stawku potrwają. Samo oczyszczanie dna pogłębi jeziorko o jakieś siedemdziesiąt centymetrów (pracownicy dziwią się, że tyle tu śmieci, a my dziwimy się, patrząc, na to, co wydobyto, że tak mało). A trzeba jeszcze skarpę opalikować, wzmocnić, schodki porobić, bajerki ogrodowe, nasadzenia świeże. W tym czasie stawek napełnić ma się wodą samoistnie, tym co z tajemniczego źródła wpływa.
Przy okazji zwiedzania opróżnionego stawu, dowiedzieliśmy się, że te drzewa, które miały być wycięte, już zostały wycięte, więc, to co jest, zostanie (plus coś nowego), a te zielone kropki na pniach, które niepokoją wielu z nas, to znak, że drzewo poddane zostanie pielęgnacji.
PS.
Na razie żadnych skarbów nie wydobyto.
Napisz komentarz
Komentarze